poniedziałek, 10 listopada 2014

Nowy rozdział.

Po igrzyskach.
167. Wschód słońca.
Nie mogę zasnąć. Kręcę się od dobrej godziny, wciąż próbując znaleźć właściwą, wygodną pozycję. Na nowym miejscu zawsze mam trudności z zasypianiem, zawsze zajmuje mi to dużo czasu. Tylko, że to nie jest nowe miejsce…
Budzę się. Jestem kompletnie niewyspany, a równocześnie zaczynam dochodzić do tego, że nie zasnę po raz kolejny. Plecy bolą mnie od wymuszonej pozycji, łóżko jest niewygodne. Nie chodzi tu nawet o materac, poduszkę, czy cokolwiek innego. Chyba po prostu już z niego wyrosłem – od czasu, kiedy spałem w nim ostatni raz, minęły lata. Otwartymi oczami wpatruję się w ciemność, która mnie otacza, wsłuchując się równocześnie w dźwięki mojego rodzinnego domu. Najbliżej słyszę równy, miarowy oddech Peetera, nadal śpiącego ze mną w tym samym pokoju. Z kuchni dochodzi do mnie odgłos kapiącego kranu, a z sypialni rodziców – chrapanie ojca. Z dźwięków, które zapamiętałem, brakuje tylko równie głośnego chrapania Patricka, ale on już od dawna tutaj nie mieszka…
W końcu dochodzę do wniosku, że dalsze leżenie nie ma sensu. Wstaję powoli, podchodzę najciszej, jak potrafię do okna i powoli odsuwam firankę. Całe miasteczko spowite jest we mgle, przez którą blade światła latarni ledwie się przebijają. Wszędzie leżą żółte liście, choć to raczej wiem, niż widzę, bo snująca się wilgoć sprawia, że szeleszczący dywan zamienił się w szarość. Świat za oknem jest trochę mroczny, ale równocześnie piękny i pociągający. Nagłe pragnienie budzi się we mnie niespodziewanie – szybko sięgam po spodnie, buty i kurtkę. Przechodząc obok łóżka Peetera, widzę jak spokojnie śpi, wtulony w wielką pandę, którą przywiózł z pierwszej wizyty w Kapitolu. Czytaj więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy